piątek, 9 stycznia 2015

"Prisoners" i "Wróg", czyli thriller według Denisa Villeneuve. CZEŚĆ I: PRISONERS (Labirynt)

Nazwisko Villeneuve kojarzy mi się z mrocznym, zawiłym labiryntem albo siecią która krępuje niczym pająki oplatające swoją ofiarę. Nie bez powodu zresztą takie są moje pierwsze skojarzenia. Kiedy myślę o tym kanadyjskim twórcy przed oczami mam niespokojnego Jake'a Gyllenhaala i rozedrganego Hugh Jackmana. Już wcześniejsze filmy Kanadyjczyka, jak Politechnika, czy Pogorzelisko pokazały, że jest to twórca kina mocnego, przerażającego i szargającego nerwy. Prisoners i Wróg, oba z 2013 roku udowodniły, że Villeneuve potrafi "jeszcze mocniej". 


LABIRYNT



Prisoners (polski tytuł: Labirynt) to thriller detektywistyczny. Mamy historię, która zaczyna się od porwania dwóch dziewczynek, po czym "uczestniczymy" w śledztwie, które prowadzi do rozwiązania bądź nie rozwiązania zagadki. Zagadką jest oczywiście odpowiedź na pytanie: Kto dokonał przestępstwa?, czyli w tym przypadku: Kto stoi za porwaniem dziewczynek? Gdy oglądałam Labirynt przypominały mi się inne świetne, bądź bardzo dobre filmy gatunku, jak Zodiak (2007), czy Siedem (1995) – oba Davida Finchera. Te wszystkie trzy filmy pod względem fabuły można porównać do jednego odcinka serialu detektywistycznego, w którym każdy epizod to nowa, inna zagadka. Film Villeneuve, w którym w rolę ojca na własną rękę poszukującego córki wcielił się Hugh Jackman, to w takim samym stopniu thriller, jak i dramat. I tu właśnie narzuca mi się silne "serialowe" skojarzenie – mam na myśli amerykański serial The Killing (polski tytuł: Dochodzenie) W Labiryncie zrozpaczony ojciec i inteligentny, choć daleki od bycia bezbłędnym policjant (Jake Gyllenhaal) szukają zaginionych dzieci. W The Killing również mamy dwa wątki. Serial skupia się na prowadzących sprawę detektywach, z taką samą uwagą przyglądając się rodzinie i przyjaciołom porwanej. I w filmie i w serialu rodzina bierze sprawy w swoje ręce, nie wierząc w skuteczność policji. Labirynt i The Killing, ale również Wróg (o którym więcej w części II artykułu) są dramatami, bo śledztwo i jego wynik często zdaje się grać w nich drugie skrzypce, w centrum uwagi stawiając bohaterów – ich rozterki, emocje i załamania.

Twarze – co kryją?


Twarz. Reżyser niejednokrotnie daje nam okazję, by przyjrzeć się z bliska twarzom bohaterów. Oglądamy Hugh Jackmana, którego żyły przy skroni niemal nieustannie niepokojąco pulsują wyrażając cierpienie i determinację. Patrzymy na Jake'a Gyllenhaala i "uderza nas" jego nerwowy tik – nagłe, szybkie mruganie oczami, które uaktywnia się na przykład wtedy, gdy policjant musi się tłumaczyć z braku postępów w śledztwie.



Jackman, w roli Kellera Dovera, który nie cofnie się przed niczym, by odnaleźć porywaczy a wraz z nimi sześcioletnią córeczkę jest "jedną wielką emocją". Jest brutalny, działa instynktownie i w przekonaniu o słuszności własnych czynów. Detektyw Loki Gyllenhaala ma zupełnie odmienny temperament, jest opanowany i gdyby nie nerwowy tik możnaby powiedzieć, że jest uosobieniem spokoju. Choć reżyser większe wyzwanie aktorskie postawił przed Jackmanem, to mnie właśnie postać wykreowana przez Gyllenhaala intryguje bardziej. A dlaczego? Na początku filmu jest scena, w której Loki rozmawia z żoną Dovera. W pewnym momencie kobieta pyta detektywa, czy ten ma dzieci. Odpowiedź na to pytanie nigdy w filmie nie padnie. O życiu prywatnym, rodzinie, czy przeszłości Lokiego nie dowiadujemy się nic. Możemy jednak snuć różne domysły i to jest wspaniałe. Postać Gyllenhaala daje nam ku temu powód – w jego spojrzeniu, nerwowym tiku i właśnie w tym pozornym spokoju jest ogromna dawka człowieczeństwa, którego brakuje wielu filmowym policjantom.  


Więźniowie i Labirynt


Oryginalny tytuł filmu brzmi Prisoners. Choć polski przekład (Labirynt) w tym przypadku również się sprawdza to może sprawić, że oglądając film Villeneuve odniesiemy odmienne wrażenie, co do tego, co odgrywa w tym dziele rolę nadrzędną. Tytuł oryginalny sugeruje, że twórcy postawili na bohaterów, ich losy i przeżycia związane z tragedią, która ich spotkała. Polski natomiast narzuca myśl, że zawiłość zagadki i śledztwo mogły mieć dla reżysera i scenarzysty znaczenie najważniejsze. Po obejrzeniu filmu sami spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie: Więźniowie, czy Labirynt?


Zło


O jednej składowej filmu nie wspomniałam niemal nic – o oprawcach. Sylwetki złoczyńców w Prisoners są nakreślone bardzo pobieżnie albo wcale i mają cechy typowe dla thrillera – złowrogie, niezłomne spojrzenie i zupełny brak strachu. Można powiedzieć, że są trochę odczłowieczone, choć przecież zło jest całkiem ludzkie i rodzi się ze słabości. Przekonujące jest natomiast zobrazowanie ich motywów. Jak mówi jeden z porywaczy: poprzez porywanie dzieci "wypowiedzieli wojnę samemu Bogu, zasiali w ludziach zwątpienie". Taki mieli cel – czynienie zła dla poczucia satysfakcji z czynienia zła, dla podbudowania ego i umieszczenia siebie w pozycji Boga. Wydawać by się mogło, że to nie motyw. Dla wielu jednak żaden inny nie jest mu równy. I tu, być może tkwi odpowiedź na pytanie, dlaczego postacie porywaczy-morderców nie zajmują w Prisoners miejsca szczególnego. Otóż ważniejsze od nich jest zło, które czynią i które pociąga za sobą zwątpienie, rozpacz, a przede wszystkim samo się rozprzestrzenia momentalnie niszcząc wszystko, co dobre i wartościowe.