Kto inny, jak nie Woody Allen mógłby zrealizować O północy w Paryżu? Kto, zamiast Allena wpadłby na pomysł nakręcenia komedii, której tematem byłaby fantastyczna podróż w czasie umotywowana fascynacją minioną epoką? Wreszcie kto inny, jak nie twórca Manhattanu zobaczyłby w Marion Cotillard idealną odtwórczynię roli fikcyjnej Adriany, muzy samego Modiglianiego i Picassa, inspiracji dla Hemingwaya? Lecz nie o Allena tu się rozchodzi, a o Cotillard właśnie. O kobietę o „podskórnej zmysłowości”.
Muza
Nadal Francja
Choć jej sława już dawno temu przekroczyła granice Francji, Cotillard nadal
pojawia się w rodzimych filmach. Co więcej, to właśnie w nich olśniewa
najbardziej. W Niczego nie żałuję – Edith
Piaf (2007) nie grała, lecz była legendarną francuską piosenkarką. Na swój
sposób dziką, wulgarną, kapryśną, lecz również upartą i silną kobietą. Nie
stroniącą od alkoholu. Zdecydowanie daleką od ideału. Do śmierci kochającą
jednego, w dodatku żonatego mężczyznę. Życie Piaf od samego początku było
niezwykle ciężkie. Matka – żebraczka o pięknym głosie, praktycznie ją
porzuciła. Ojciec traktował jak popychadło. Gdy, będąc pod opieką babci –
burdelmamy, zaprzyjaźniła się z jedną z prostytutek (w tej roli Emmanuelle
Seigner), niespodziewanie i siłą została stamtąd pewnego dnia zabrana przez
ojca. W rozpaczy i bólu opuszczała swoją najlepszą przyjaciółkę i kochającą
opiekunkę. Do tego wszystkiego Piaf od dziecka była chorowita, a już w wieku
kilkunastu lat zaczęła nadużywać alkoholu, co doprowadziło jej wątrobę do stanu
tragicznego. Tak obrazuje życie Edith Piaf film Oliviera Dahana. Tak opisuje
piosenkarkę reżyser. I wreszcie tak kreuje ją Marion Cotillard. W jej wykonaniu
jest to postać z krwi i kości, nie niedostępna bogini lecz istota ludzka ze
wszystkimi swoimi słabościami. Na co dzień najczęściej rozkapryszona, wulgarna
i prymitywna. Najszczęśliwsza i najpiękniejsza gdy stoi na scenie, gdy śpiewa. Wtedy
zachwyca i porusza serca milionów.
Drugi plan?
James Gray jest pierwszym – i póki co jedynym - amerykańskim reżyserem,
który powierzył Cotillard pierwszoplanową rolę. W Imigrantce z 2013 roku nie tylko aktorskie zdolności Francuzki
miały znaczenie. W filmie jest kilka scen, w których grana przez nią Ewa,
imigrantka z Polski rozmawia z krewnymi z rodzinnego kraju. Wtedy też Cotillard
mówi po polsku. Niestety nie zawsze jej to wychodzi. W jednej z ostatnich
sekwencji Imigrantki, kiedy Ewa
rozmawia z ciotką trudno zrozumieć jej słowa. Mówi po polsku, ale kaleczy język.
Na szczęście warsztatowo Cotillard jest wciąż bezbłędna – pełna emocji, nadal
zachwycająca swoim talentem.
Zanim jednak w życiu artystki pojawił się Gray z propozycją zagrania
głównej roli w Imigrantce jej filmowe
portfolio zapełnione było głównie rolami drugoplanowymi. Zwłaszcza jeśli mowa o
jej karierze w Ameryce. Wspomniałam już o O
północy w Paryżu i o Nine. Do
tych tytułów z pewnością należy dodać jeszcze Contagion, Incepcję, Mroczny
Rycerz powstaje, Dobry rok i Dużą rybę. Nawet jednak wtedy, gdy na ekranie
pojawia się na chwilę, gdy gra drugie, trzecie lub nawet czwarte skrzypce,
pozostaje w pamięci, nie znika w cieniu większych sław, czy ważniejszych
filmowych postaci. Przypomnijmy jej kreację z Bardzo długich zaręczyn z 2004 roku. Było jej tam mało, a zarazem
bardzo dużo.
Początki
Wraz z Bardzo długimi zaręczynami wracamy na obszary francuskiej
kinematografii. W ten sposób cofamy się również do czasów sprzed Edith Piaf, czasów kiedy Cotillard nie
była jeszcze międzynarodową gwiazdą. W
tym wojennym filmie Jean –Pierre Jeuneta (reżysera cudownej Amelii) pojawiła się zaledwie w kilku
scenach, zazwyczaj bardzo krótkich. Jeunet główną rolę powierzył Audrey Tautou,
zachwycony najwidoczniej aktorką po jej występie w swojej wcześniejszej o kilka
lat Amelii. W filmie z 2004 roku przyszła Edith Piaf jest
niepokojącą Tiną Lombardi, której jedynym celem staje się zemsta na wszystkich,
którzy przyczynili się do śmierci jej ukochanego. Za swoje zbrodnie zostaje
skazana na śmierć. Kierowała się miłością, nie żałuje tego, co zrobiła. Na
ścięcie idzie przekonana o słuszności swoich czynów. Tak, jak wieki temu szła
na stos Joanna d’Arc. Tina w interpretacji Cotillard przeraża widza, ale i
zdobywa jego uznanie. Jej czyny skłaniają o wiele bardziej do aprobaty niż
potępienia.
Potępić nie trudno
natomiast Marie z Les Jolies choses
(2001), która po samobójczej śmierci swojej siostry bliźniaczki, Lucie (tutaj
Cotillard pojawia się w podwójnej roli: Marie i Lucie) przyjmuje tożsamość
zmarłej. Kobiety były zupełnie różne. Marie to osoba zamknięta w sobie,
zbuntowana, obdarzona talentem wokalnym, Lucie natomiast była towarzyska,
wyzwolona seksualnie, niestroniąca od używek, lecz pozbawiona głosu. Powód, dla
którego uzdolniona siostra zaczyna podawać się za zmarłą właściwie nie zostaje
jednoznacznie wyjaśniony. Być może kieruje nią chęć łatwego i szybkiego
osiągnięcia sławy dzięki kontaktom siostry. A może chodzi o pragnienie poznania
Lucie, poprzez poznanie jej znajomych i świat, w którym żyła. Marie sama zdaje
się nie wiedzieć czego chce. Nie jest sobą, gubi się, skazuje na samotność. Cotillard
jest niezrównana w tworzeniu postaci wewnętrznie „poplątanej”, kreowaniu kobiety
o jednym ciele, ale o dwóch osobowościach. Lucie była przecież siostrą Marie,
mimo wspomnianych istotnych różnic, coś musiało te dwie osoby łączyć. Może
celem Marie jest odkrycie tych wspólnych cech, a przyjęcie tożsamości bliskiej
osoby ma ją do tego celu doprowadzić. W Les
Jolies choses dużo jest pytań, a mało odpowiedzi.
Zupełnie różna od późniejszych filmów z Cotillard jest komedia sensacyjna Taxi z 1998 roku. Kto dziś nie zna tego francuskiego filmu? Taxi ze scenariuszem Luca Bessona był filmem, który uczynił aktorkę rozpoznawalną w kraju i nie tylko. Lecz wtedy trudno było przewidzieć, w jakim kierunku potoczy się jej kariera. Mogło być różnie. Nieokrzesana brunetka ze słodkim uśmiechem, ta sama, która spogląda na nas ze zdjęcia powyżej nie zawiodła, wiedziała, którą drogę wybrać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz