wtorek, 24 czerwca 2014

Tom na farmie



Dziwne uczucia ogarniają mnie, gdy myślę o Xavierze Dolanie. Zachwyt, zdumienie, ale i lekkie ukłucie zazdrości. Bo kanadyjski artysta jest tylko o rok starszy ode mnie – ma 25 lat. Jak to się ma do jego dojrzałości psychicznej, umiejętności spojrzenia z dystansu na ludzkie słabości i obsesje? Już w pierwszym swoim filmie, Zabiłem swoją matkę Dolan udowadnia, że można mieć nawet 18, czy 19 lat a dostrzegać i rozumieć to, co głęboko w nas zakorzenione. Nie doświadczenie bowiem, lecz wrażliwość jest tym, co sprawia, że człowiek dostrzega i rozumie więcej. Wrażliwość, która charakteryzuje prawdziwych artystów.



Tomie tytułowy bohater, redaktor z wielkiego miasta (w tej roli sam Xavier Dolan) na wieść o śmierci swojego chłopaka wyrusza na farmę, gdzie Guillaume mieszkał z matką i bratem. Poznaje matkę zmarłego, poznaje Francisa, jego brata. Uczestniczy w pogrzebie. Ma przeczytać przemówienie, ale kończy się jedynie na puszczeniu piosenki, którą on i Guillaume kiedyś wspólnie śpiewali. Brak przemówienia smuci Agathę, matkę zmarłego, która chce wierzyć, że jej syn miał prawdziwych przyjaciół. Kobieta pragnie też dowodów na istnienie dziewczyny Guilleume’a. Ma żal do wymyślonej przez Francisa Sary, że nie przybyła na pogrzeb. Gdyby Tom przeczytał swoje prawdziwe przemówienie wyszłoby na jaw, że syn Agathy był gejem. Francis o wszystkim wie i nie dopuszcza do ujawnienia prawdy o orientacji brata. Pierwszej nocy zastrasza Toma i każe mu wyjechać zaraz po ceremonii. Sprawy potoczą się jednak inaczej. Chłopak nie wyjedzie od razu. Zostanie przez Francisa przemocą zmuszony do uwiarygodnienia historii o fikcyjnej dziewczynie Guilleume’a. Agatha uwierzy, ale czy aby na pewno? Gdy po kilku dniach Tom spakuje rzeczy i postanowi wyjechać okaże się, że Francis umieścił jego samochód w garażu i poodkręcał koła uniemożliwiając mu ucieczkę.

Od tego momentu napięcie między bohaterami wzrasta. Przemoc Francisa wobec Toma niemal od samego początku przepełniona jest erotyzmem. Fascynacja miesza się z nienawiścią. Kolejne siniaki na ciele Toma są jak „malinki”. Wszystko dzieje się jakby za obopólną zgodą. W jednej z najbardziej poruszających scen filmu Francis długo zaciska dłoń na szyi głównego bohatera, ich twarze są bardzo blisko, przybliżają się i oddalają nieznacznie. Ostatecznie farmer puści przybysza, oddali się, by już nigdy nie zbliżyć do tego stopnia. I choć Francis prosi Toma, by został i nie wyjeżdżał z farmy, to ten pierwszy nigdy nie zdoła przełamać pewnej bariery. Do końca będzie zaprzeczał temu, kim jest i temu kim był jego brat.

Dla Toma dłuższy niż przewidywał pobyt na farmie staje się psychiczną udręką. Zaczyna dostrzegać we Francisie coraz więcej z Guilleume’a. Ich układ zaczyna go w pewnym sensie pociągać. Z jednej strony boi się Francisa, z drugiej odczuwa pokusę pozostania na farmie i życia z nowo poznanymi ludźmi. W jednej z ostatnich scen filmu nazywa ich nawet swoją rodziną. Jak to wszystko się skończy?

Sposób, w jaki Dolan opowiada swoją historię przypomina wcześniejsze filmy artysty, a zwłaszcza Na zawsze Laurence (2012). Specjalnością Kanadyjczyka są dramaty psychologiczne. Czuje się w nich napięcie i niepokój podobne do tych, które odczuwamy oglądając filmy Andrieja Zwiagincewa, twórcy – wydawałoby się - zupełnie innego kina. Oczywiście u rosyjskiego reżysera brak wątków homoseksualnych, z których Dolan buduje każdy swój film. Jednak i u jednego i drugiego emocje bohaterów i ich wzajemne relacje są siłą napędową dzieł, które tworzą. U obu reżyserów tym, co nadaje fabule rytm są również obsesje bohaterów – bardzo niebezpieczne, często głęboko ukryte i przez długi czas nieukazywane światu.

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Marion Cotillard – muza Modiglianiego I Picassa, kobieta o “podskórnej zmysłowości”.


Kto inny, jak nie Woody Allen mógłby zrealizować O północy w Paryżu? Kto, zamiast Allena wpadłby na pomysł nakręcenia komedii, której tematem byłaby fantastyczna podróż w czasie umotywowana fascynacją minioną epoką? Wreszcie kto inny, jak nie twórca Manhattanu zobaczyłby w Marion Cotillard idealną odtwórczynię roli fikcyjnej Adriany, muzy samego Modiglianiego i Picassa, inspiracji dla Hemingwaya? Lecz nie o Allena tu się rozchodzi, a o Cotillard właśnie. O kobietę o „podskórnej zmysłowości”.



Muza







Od Allena zaczęłam nie bez powodu, choć nie on pierwszy dostrzegł we francuskiej aktorce tę, „która urzeka pięknem subtelnym”, której urok elektryzuje każdego, kto na nią patrzy. Wyprzedził go w tym chociażby Rob Marshall, który w 2009 roku obsadził ją w roli Luisy, żony i największej miłości reżysera filmowego, Guida (Daniel Day-Lewis).(nawiasem: W Osiem i pół Felliniego, którego Nine jest remakiem rolę Luisy zagrała Anouk Aimee). Śladami Allena i Marshalla poszedł James Gray, w którego Imigrantce Cotillard gra emigrującą z Europy do USA Polkę, dla której głowę traci dwóch mężczyzn. Lecz ostatecznie to właśnie twórca Annie Hall powiedział: Ta kobieta ma w sobie tyle wdzięku, uroku i klasy, że mogłaby być inspiracją nie tylko dla jednego artysty (jak to jest u Marshalla w Nine), lecz dla dwóch, trzech, a może nawet większej ilości twórców. I choć na przykład w Les Jolies choses, czy w Rust and Bone są sceny, w których Cotillard jest zupełnie naga, to i w tych filmach nie możemy oderwać od niej wzroku nawet wówczas (a może zwłaszcze wtedy), gdy ubrana od stóp do głów i bez makijażu siedzi na kanapie, czy wózku inwalidzkim. Piękno jej ciała jest niepodważalne. Twarz przyciąga spojrzenia nawet, gdy pogrążona w największym smutku i rozpaczy nie dba o jakiekolwiek upiększacze – pudry, róże i inne tego typu akcesoria.  

Nadal Francja 



Choć jej sława już dawno temu przekroczyła granice Francji, Cotillard nadal pojawia się w rodzimych filmach. Co więcej, to właśnie w nich olśniewa najbardziej. W Niczego nie żałuję – Edith Piaf (2007) nie grała, lecz była legendarną francuską piosenkarką. Na swój sposób dziką, wulgarną, kapryśną, lecz również upartą i silną kobietą. Nie stroniącą od alkoholu. Zdecydowanie daleką od ideału. Do śmierci kochającą jednego, w dodatku żonatego mężczyznę. Życie Piaf od samego początku było niezwykle ciężkie. Matka – żebraczka o pięknym głosie, praktycznie ją porzuciła. Ojciec traktował jak popychadło. Gdy, będąc pod opieką babci – burdelmamy, zaprzyjaźniła się z jedną z prostytutek (w tej roli Emmanuelle Seigner), niespodziewanie i siłą została stamtąd pewnego dnia zabrana przez ojca. W rozpaczy i bólu opuszczała swoją najlepszą przyjaciółkę i kochającą opiekunkę. Do tego wszystkiego Piaf od dziecka była chorowita, a już w wieku kilkunastu lat zaczęła nadużywać alkoholu, co doprowadziło jej wątrobę do stanu tragicznego. Tak obrazuje życie Edith Piaf film Oliviera Dahana. Tak opisuje piosenkarkę reżyser. I wreszcie tak kreuje ją Marion Cotillard. W jej wykonaniu jest to postać z krwi i kości, nie niedostępna bogini lecz istota ludzka ze wszystkimi swoimi słabościami. Na co dzień najczęściej rozkapryszona, wulgarna i prymitywna. Najszczęśliwsza i najpiękniejsza gdy stoi na scenie, gdy śpiewa. Wtedy zachwyca i porusza serca milionów. 
        

Film o Piaf powstał 7 lat temu. Kilka lat później, w 2012 roku Cotillard zainteresował się Jacques Audiard i zaangażował aktorkę do jednej z głównych ról w melodramacie Rust and Bone. Była to rola szczególna. Sam film, choć zdecydowanie mniej głośny od filmowej biografii Edith Piaf jest równie wspaniały, co dzieło Dahana. Pewna siebie i swoich wdzięków wyniosła Stephanie jest treserką orek. Gdy ulega poważnemu wypadkowi jej życie zmienia się o 180 stopni. Traci bowiem to, co uważała za jeden ze swoich największych atutów, w dodatku okazuje się, że jest zupełnie sama. Przyjacielem stanie się ktoś, kogo przed wypadkiem praktycznie nie znała. Wsparcie przyjdzie z zupełnie niespodziewanej strony i w zupełnie niespodziewany sposób.



Drugi plan?


James Gray jest pierwszym – i póki co jedynym - amerykańskim reżyserem, który powierzył Cotillard pierwszoplanową rolę. W Imigrantce z 2013 roku nie tylko aktorskie zdolności Francuzki miały znaczenie. W filmie jest kilka scen, w których grana przez nią Ewa, imigrantka z Polski rozmawia z krewnymi z rodzinnego kraju. Wtedy też Cotillard mówi po polsku. Niestety nie zawsze jej to wychodzi. W jednej z ostatnich sekwencji Imigrantki, kiedy Ewa rozmawia z ciotką trudno zrozumieć jej słowa. Mówi po polsku, ale kaleczy język. Na szczęście warsztatowo Cotillard jest wciąż bezbłędna – pełna emocji, nadal zachwycająca swoim talentem. 


Zanim jednak w życiu artystki pojawił się Gray z propozycją zagrania głównej roli w Imigrantce jej filmowe portfolio zapełnione było głównie rolami drugoplanowymi. Zwłaszcza jeśli mowa o jej karierze w Ameryce. Wspomniałam już o O północy w Paryżu i o Nine. Do tych tytułów z pewnością należy dodać jeszcze Contagion, Incepcję, Mroczny Rycerz powstaje, Dobry rok i Dużą rybę. Nawet jednak wtedy, gdy na ekranie pojawia się na chwilę, gdy gra drugie, trzecie lub nawet czwarte skrzypce, pozostaje w pamięci, nie znika w cieniu większych sław, czy ważniejszych filmowych postaci. Przypomnijmy jej kreację z Bardzo długich zaręczyn z 2004 roku. Było jej tam mało, a zarazem bardzo dużo.

Początki


Wraz z Bardzo długimi zaręczynami wracamy na obszary francuskiej kinematografii. W ten sposób cofamy się również do czasów sprzed Edith Piaf, czasów kiedy Cotillard nie była jeszcze międzynarodową gwiazdą.   W tym wojennym filmie Jean –Pierre Jeuneta (reżysera cudownej Amelii) pojawiła się zaledwie w kilku scenach, zazwyczaj bardzo krótkich. Jeunet główną rolę powierzył Audrey Tautou, zachwycony najwidoczniej aktorką po jej występie w swojej wcześniejszej o kilka lat Amelii. W filmie z 2004 roku przyszła Edith Piaf jest niepokojącą Tiną Lombardi, której jedynym celem staje się zemsta na wszystkich, którzy przyczynili się do śmierci jej ukochanego. Za swoje zbrodnie zostaje skazana na śmierć. Kierowała się miłością, nie żałuje tego, co zrobiła. Na ścięcie idzie przekonana o słuszności swoich czynów. Tak, jak wieki temu szła na stos Joanna d’Arc. Tina w interpretacji Cotillard przeraża widza, ale i zdobywa jego uznanie. Jej czyny skłaniają o wiele bardziej do aprobaty niż potępienia. 

Potępić nie trudno natomiast Marie z Les Jolies choses (2001), która po samobójczej śmierci swojej siostry bliźniaczki, Lucie (tutaj Cotillard pojawia się w podwójnej roli: Marie i Lucie) przyjmuje tożsamość zmarłej. Kobiety były zupełnie różne. Marie to osoba zamknięta w sobie, zbuntowana, obdarzona talentem wokalnym, Lucie natomiast była towarzyska, wyzwolona seksualnie, niestroniąca od używek, lecz pozbawiona głosu. Powód, dla którego uzdolniona siostra zaczyna podawać się za zmarłą właściwie nie zostaje jednoznacznie wyjaśniony. Być może kieruje nią chęć łatwego i szybkiego osiągnięcia sławy dzięki kontaktom siostry. A może chodzi o pragnienie poznania Lucie, poprzez poznanie jej znajomych i świat, w którym żyła. Marie sama zdaje się nie wiedzieć czego chce. Nie jest sobą, gubi się, skazuje na samotność. Cotillard jest niezrównana w tworzeniu postaci wewnętrznie „poplątanej”, kreowaniu kobiety o jednym ciele, ale o dwóch osobowościach. Lucie była przecież siostrą Marie, mimo wspomnianych istotnych różnic, coś musiało te dwie osoby łączyć. Może celem Marie jest odkrycie tych wspólnych cech, a przyjęcie tożsamości bliskiej osoby ma ją do tego celu doprowadzić. W Les Jolies choses dużo jest pytań, a mało odpowiedzi. 

Zupełnie różna od późniejszych filmów z Cotillard jest komedia sensacyjna Taxi z 1998 roku. Kto dziś nie zna tego francuskiego filmu? Taxi ze scenariuszem Luca Bessona był filmem, który uczynił aktorkę rozpoznawalną w kraju i nie tylko. Lecz wtedy trudno było przewidzieć, w jakim kierunku potoczy się jej kariera. Mogło być różnie. Nieokrzesana brunetka ze słodkim uśmiechem, ta sama, która spogląda na nas ze zdjęcia powyżej nie zawiodła, wiedziała, którą drogę wybrać.